Poprawił
fioletowy krawat, który skutecznie ściskał go za gardło, niczym
ręce Bestii. Trzy szóstki, sprawiały wrażenie, jakby były
wykonane z najprawdziwszych kości. Dumnie kołysały się na
skórzanym, brązowym rzemyku, zawieszone pod lusterkiem.
Dłonie
zacisnął na kierownicy, starając się trzymać samochód w ryzach,
pomimo że ten nie miał zimowych opon, a nawierzchnia była śliska
po deszczu, skuta mrozem niesionym przez wiatr.
Zerknął
na dziecko, siedzące na przednim siedzeniu pasażera. Chłopiec nie
był zabezpieczony w dziecięcy, samochodowy fotelik. Jedynie pasy
bezpieczeństwa były zaciągnięte, choć przełożył przez jeden z
nich rączkę, by nie utrudniał mu swobodnej konsumpcji loda na
patyku.
Mężczyznę
bolały skronie, jakby ciśnienie pulsujące w głowie rozsadzało
czaszkę od wewnątrz. Czuł, że musi przystanąć. Skręcił więc
zaraz po ujrzeniu znaku informacyjnego. Przejechał jeszcze kilka
metrów i wjechał na parking należący do stacji benzynowej.
– Pójdem
siku – zadecydował sześciolatek, czym po raz pierwszy od
dłuższego czasu dał znać o swojej obecności.
Wyrwany
z zamyśleń mężczyzna pomógł chłopcu z odpięciem pasów.
Patyczek
po zjedzonym lodzie upadł na przemokniętą wycieraczkę.
Kierowca
wysiadł pierwszy, obszedł maskę i otworzył drzwi przed swoim
małym pasażerem.
Owy
pasażer najpierw spojrzał w niebo, na pełny księżyc. Na
granatowej nocy nie było ni jednej gwiazdy. Przestał więc się
wgapiać w nudny okrągły kształt, świecący mocno, niczym
żarówka, a jednocześnie dający znacznie mniej światłą niż
lampeczka w jego pokoju.
Mały,
zimowy, brązowy bucik, dotknął asfaltu brudną, obłoconą
podeszwą. Później w ślad za nim poszedł drugi. Właściciel
butków ponownie zadarł główkę, tym razem zerkając w twarz
mężczyzny pod fioletowym krawatem. Uśmiechnął się w sposób,
który przeraziłby niejednego dorosłego, ale nie Rafała Montero.
– Kiedy
skończymy grę, Fabianie? – zapytał chłopca. Padł przed nim na
jedno kolano i sięgnął do zielonej bluzy, zapinanej na zamek. –
Zapniemy, bo jesteś brudny – zapowiedział, a wzrok wbił w
szkarłatną, lekko już brązowawą, jakby rdzawą plamę na białym
podkoszulku na krótki rękaw, który chłopiec tego dnia miał na
sobie. – Czemu nic nie mówisz? – zagadnął, zapinając zamek
niemal pod samą brodę.
Fabian
rozpiął go jednak na tyle, by móc wywinąć kołnierzyk. Sam sobie
z nim poradził, bez pomocy ojca. Wsunął dłoń do kieszeni, wyjął
z niej pinezkę i skaleczył samego siebie. Nie skrzywił się nawet.
Za to twarz mężczyzny wygiął grymas bólu, nieznaczny, ale tyle
wystarczyło, by dziecię się rozpromieniło, a potem spróbowało
ponownie.
– Przestań!
– nakazał syknięciem przez zęby rodzic. Pochwycił małego
szatyna za rączkę i przykląkł także na drugie kolano. Starał
się nachylić na tyle, by patrzeć sześciolatkowi w twarz. –
Robisz sobie krzywdę – stwierdził.
– Mnie
nie boli – odpowiedział szczęśliwy, z uśmiechem tak mrocznym,
że serce Rafała zdawała się zaciskać niewidzialna pięść.
– Nieprawda.
Boli cię, tylko nie czujesz. – Wstał i chwycił Fabiana za rączkę
w nadgarstku. – Chciałeś siku – przypomniał, ciągnąc go w
kierunku stacji benzynowej.
– Dlaczego
nie czujem? – dopytywał zaciekawiony sześciolatek.
– Taki
już się urodziłeś. Nie wiesz co to ból.
Taka
odpowiedź chłopcu wystarczyła. Nie pytał o nic więcej. Przeszedł
z ojcem przez oszklone drzwi, które na ich widok rozsunęły się na
boki. Światło powitało ich klimatycznym mruganiem, jarzeniem się
niektórych, starych żarówek. Podłoga i mury się zatrzęsły, gdy
główną trasą, znajdującą się w pobliżu stacji, przejechał
ciężki tir.
Siedząca
za ladą kobieta, a właściwie to jeszcze bardzo młoda dziewczyna,
sprawiała wrażenie pogrążonej w lekturze osóbki. Wertowała
kolejną stronę wciągającego kryminału, a jednocześnie
przysparzającego o dreszcze thrillera. Nie zauważyła Rafała ani
jego syna, jednak gdy uniosła wzrok, to wystraszyła się mężczyzny,
opierającego się o ladę sklepową.
Książka
wypadła z jej dłoni i upadła na podłogę.
– Umieraj
dla mnie – przemówił szorstkim, cichym głosem.
– Słucham?
– zdawało jej się jakby się przesłyszała.
Rafał
rzucił okiem na książkę, na jej okładkę.
– Umieraj
dla mnie – przeczytał ponownie.
– Ach,
tak. – Zganiła samą siebie w myślach za strachliwość i
niekontaktowanie tego co ma miejsce w rzeczywistości. – Chyba za
dużo czytam. Wystraszył mnie pan.
– Nie
chciałem. – Uśmiechnął się sztucznej, siląc się na to, by
uśmiech ten był ciepły. Spojrzał w dół, na brud na ladzie, a
następnie na piersi dziewczyny, skryte pod materiałem zielonej
bluzki z logiem stacji benzynowej na jednej z nich.
– Ma
pan problemy z zatankowaniem? Pomóc z gazem? – dopytywała.
W
odpowiedzi pokręcił głową.
– Rafał
Montero – przedstawił się i wyciągnął prawą dłoń przed
siebie. – Właściciel pobliskiego sierocińca – dodał, podczas
gdy ona odwzajemniała uścisk. – Szukam dwójki zbiegłych
wychowanków. Dziewczyna i chłopak, nastolatkowie. Oboje o ciemnych
włosach, bez znaków szczególnych i czegoś charakterystycznego.
Mam ich zdjęcia w telefonie. – Wyjął komórkę i odnalazł
fotografię przedstawiającą wspomniane dzieci.
– Nie
widziałam ich – zapewniła, ale pomimo tego wzięła telefon w
dłonie i przyjrzała się uważniej.
Przybliżyła
obraz i spojrzała w oczy chłopaka, który był niemal jej
rówieśnikiem. Wydawały jej się być czarne jak najprawdziwsze,
szlachetne onyksy. Nie umknęło jej uwadze, że właściciel
placówki, który stał przed nią, miał dokładnie takie same oczy.
– Przystojniak
– usprawiedliwiła w ten sposób tak długie trzymanie komórki,
następnie zablokowała ją i położyła na brudnej ladzie.
Fabian
wyszedł z łazienki i biegnąc, zatrzymał się na lodówce z
lodami. Krzyczał, że chce jeszcze jednego, jeszcze jednego, a
najlepiej to dwa, bo jest zimno i się nie roztopią.
– Rozboli
cię gardło – odpowiedział odruchowo, odwracając się do syna,
podpierając łokciami o blat.
– Nieprawda.
Mnie nic nie boli, nigdy – oburzył się sześciolatek, a potem
samodzielnie wyjął dwa lody na patyku i udał się z nimi do kasy.
– Kasować?
– upewniała się ruda dziewczyna i z uśmiechem patrzyła na
rozbrykanego Fabiana, który podskakiwał na jednej nodze, drugą
podtrzymując dłonią, by czasami mu nie opadła na ziemie.
Montero
przytaknął ruchem głowy i podał kobiecie jeszcze miętowe gumy do
żucia.
– Gdybyś
zauważyła ich, kręcących się w pobliżu, łapiących stopa lub
cokolwiek, to... – sięgnął do drukarki fiskalnej, wysunął z
niej odrobię papieru na paragony i oderwał. – Mogę? – spytał,
wskazując na długopis, którego nie był w stanie dosięgnąć.
Podała
mu go.
Zapisał
numer, podkreślił go dwukrotnie, a potem odszedł, zabierając lody
i gumy do żucia.
– Daj
już mnie, daj! – krzyczał sześciolatek, skacząc przy tym raz na
jednej, a raz na drugiej nodze.
– Najpierw
usiądź. Pojedziemy jeszcze w jedno miejsce. Sprawdzimy je.
Fabianek
tym razem nie zapiął pasów. Jego ojciec także się tym nie
trudził. Rozerwał kolorowy papierek i podał chłopcu loda,
trzymając za patyczek. Drugiego, nierozpakowanego, podobnie zresztą
jak gumy, odłożył na kokpit wykończony ciemnym drewnem.
Zajechał
pod motel. Przystanął przy samym domku właściciela, gdzie na
parterze została umiejscowiona recepcja. Nakazał Fabianowi zostać
w aucie, a sam wysiadł, by się czegoś wywiedzieć. Coś jednak go
zatrzymało, sprawiło, że się odwrócił i dostrzegł ją. Drobną,
niewysoką brunetkę palącą papierosa.
Zdawała
się być zamyślona i rozdygotana. Chodziła od filaru do filaru,
zupełnie nie zwracając uwagi na otaczającą ją rzeczywistość.
Bez trudu więc do niej podszedł, stanął za plecami i poczekał aż
się odwróci.
Podskoczyła
przerażona i sparzyła papierosem jedną z dłoni, potem go
wypuszczając.
– Martwiłem
się – przemówił, a potem uniósł dłoń. Ta z niemałym hukiem
spadła na jej policzek, różowiąc go niemal natychmiast.
Ta
sama dłoń, która ją uderzyła, zacisnęła się na jej ramieniu i
podprowadziła pod drzwi.
– To
ten pokój? – zapytał przez zęby.
– Tak
– odpowiedziała, ale nim chwycił za klamkę, krzyknęła do
swojego towarzysza, by uciekał.
Nastoletni
brunet wyskoczył oknem, z torbą sportową przewieszoną przez ramię
i zaczął biec przed siebie ile sił w nogach. Rafał natomiast
zaczął kalkulować czy biec za gołębiem na dachu, czy może
lepiej zadowolić się wróblem w garści. Postawił na wróbla,
dlatego wrzucił dziewczynę na tylne siedzenie swojego samochodu, a
potem wydobył ze schowka linę marynarską. Począł obwiązywać
nią ręce i nogi nastolatki, nie zważając na jej krzyki,
szarpnięcia i kopniaki, które trafiały go raz po raz, także w
twarz.
Fabian
klękał na przednim siedzeniu i z zaciekawieniem obserwował całe
zajście, ssąc przy tym drugiego loda, którego sam dla siebie
otworzył.
Montero
usadził dziewczynę w pionie i zaciągnął pasy bezpieczeństwa.
Szkarłatna ciecz sączyła się z jego nozdrzy, ale pomimo tego
uśmiechnął się zwycięsko. Wyjął telefon z kieszeni
garniturowych spodni i wybrał numer dyrektora.
– Wiktorze,
byli w motelu, tym nieopodal starej leśniczówki. Mam dziewczynę.
Chłopak nawiał. Najprawdopodobniej będzie zmierzał krajową, ale
trzymał się w pobliżu drzew, krył za nimi, albo ruszy
strumieniem, jego tropem – poinformował. Nie wspominał o tym, by
kontynuować poszukiwania, wiedział, że tego dyrektor szkoły
mieszczącej się w sierocińcu sam się domyśli.
Dziewczyna
krzyczała, starając się robić to na tyle głośno, by Wiktor ją
usłyszał. Mówiła o tym, że Rafał jest nienormalny, że ich
wszystkich pozabija, ale w odpowiedzi na takie poczynania nawet nie
uraczył ją drugim policzkiem.
– Niech
ktoś przygotuje coś na uspokojenie. Chyba ćpała – powiedział
do telefonu, a potem rozłączył się i schował go do kieszeni.
Dopiero potem zdał sobie sprawę z tego jaki błąd popełnił, ale
nie mógł już go odkręcić, bo Wiktor wyszedł z gabinetu, nie
mógł więc ponownie odebrać.
– Cholera
– zaklął, zasiadając na miejscu kierowcy. Ruszył w stronę
sierocińca, upominając wcześniej Fabiana, by usiadł jak należy,
bo w przeciwnym razie mu przyleje. Wiedział, że chłopiec nawet by
tego nie poczuł, ale chęć wyżycia się była na tyle silna, że
uderzył pięścią w kierownice, przez co rozbrzmiał klakson.
W
sierocińcu natomiast rozbrzmiał dzwonek, co bardzo zadziwiło
szczupłą, wysoką brunetkę. Właśnie przygotowywała sobie ciepłe
mleko w kuchni. Chciała osłodzić je cynamonem i wypić na lepszy
sen, choć ten od dawna nie był dobry. Zniknięcie dwójki
nastolatków, którzy byli poszukiwani przez nich od ponad roku,
skutecznie spędzała jej sen z powiek. Zdjęła garnczek z kuchenki
i otuliła się szczelniej szlafrokiem. Poszła otworzyć,
spodziewając się zastać tan co najwyżej ogrodnika, który
zapomniał zabrać z sobą kluczy, gdy wyszedł porąbać drewno na
opał. Za drzwiami jednak na pierwszy rzut oka nie było nikogo.
Spuściła wzrok na próg. W pierwszej chwili cofnęła się o krok,
nie mogąc w to uwierzyć.
Mały
chłopiec zakwilił. Było mu niewygodnie, gdy tak leżał jedynie na
cienkim kocyku i zimnym, skąpanym deszczem progu. Za moment poczuł
obce dłonie, które uniosły go do góry. Zapłakał więc głośniej,
ale gdy kobieta przytuliła go do piersi, to zdawał się w chwilę
uspokoić, jakby poczuł się bezpieczny.
Brunetka
dostrzegła także kawałek białego materiału, przemoczonego.
Widniał na nim napis, upalony na brązowo poprzez płomień, który
zapewne był pod nim trzymany.
ZAJMIJ
SIĘ EMMANUELEM.
– A
więc tak masz na imię? – zapytała dziecka, które przecież z
racji na wiek, nie mogło jej odpowiedzieć. – Emmanuel? –
powtórzyła, dygocząc na całym ciele i ciągle nie dowierzając. –
Kto normalny zostawia dziecko na progu? – pytała samą siebie. –
To sierociniec – uświadomiła sobie po chwili i weszła do środka,
zabierając kocyk w misie i małego Emmanuela z sobą. – Trzeba
kogoś zawiadomić – stwierdziła, kładąc dziecię na środku
stołu kuchennego i oglądając czy na pewno jest całe i zdrowe.
Na
ciele chłopczyka nie widniały żadne siniaki, ani odbarwienia. Nie
było śladów przemocy ani zaniedbania. Nie był nawet wychodzony,
więc nie wyglądał na takiego co by cierpiał głód i niedostatek.
Ubrany był w białe, czyste body, a na nie zarzucone miał dresowe,
granatowe spodenki i kurteczkę z miękkiego dżinsu. Jego główkę
zdobiła dżinsowa czapeczka, założona daszkiem do tyłu. Wiktoria
zdjęła z niego to wszystko, gdyż było przemoczone, poza tym
chciała mu się dokładniej przyjrzeć. Na szybko otuliła go
czystą, nową ścierką kuchenną, którą wyjęła z szafki i udała
się na górę, wcześniej upewniając się, czy na pewno zamknęła
tylne drzwi, te za którymi odnalazła niemowlę.
– Emmanuel
– powtórzyła, chcąc zapamiętać to imię. Wydawało jej się
dziwne, niespotykane, skrajnie nienowoczesne. Ona miewała trudności
z zapamiętaniem nawet tych najprostszych. – Wiktor! – krzyknęła,
dostrzegając swojego brata, który zbiegał po schodach w dół.
– Nie
mam czasu. Rafał kazał sprawdzić... – Przystanął, zszokowany
widokiem niemowlaka na jej ramionach. – Skąd...?
– Był
na progu, przy... przy tylnym – odpowiedziała z zająknięciem.
Westchnął
głośno.
– Niech
lekarka go obejrzy. Każ jej też naszykować coś na uspokojenie.
– Nie
jestem zdenerwowana! – zaprzeczyła, choć ręce ciągle jej
drżały.
Maluch
zaniepokoił się jej o wiele za głośnym protestem, więc zakwilił,
komunikując w ten sposób, że odczuwa lęk i dezorientacje.
– To
nie dla ciebie – odpowiedział jej i zaczął zbiegać schodami w
dół, kluczyki samochodowe dzierżąc w lewej dłoni. Chciał
odnaleźć nastolatka zanim Rafał to zrobi, a potem nakłonić go do
tego, by wstawił się do sądu i zeznał w sprawie, przed którą
zniknął z sierocińca. Wiktor uważał, że to owa rozprawa i
strach przed powiedzeniem prawdy lub kłamstw był powodem ucieczki
chłopca.
– Ciii
– wyszeptała Wiktoria melodyjnie wprost do ucha maluszka. – Nie
płacz, tylko nie płacz. – Weszła z chłopcem do swojego pokoju.
Wnętrze
wydawało się być surowe, bo meble były ciężkie z ciemnego
drewna. Fioletowe dodatki w postaci zasłonek, serwet i wazonów
wcale go nie ubarwiały, a jedynie przywodziły na myśl żałobny,
pogrzebowy klimat.
Brunetka
przysiadła na łóżku, z pięciomiesięcznym maluszkiem, sadzając
go pupą na swoich kolanach i podtrzymując plecki, gdyż dziecko
jeszcze sztywno nie siedziało. Spojrzała na fotografie w ramkach.
Na zdjęcie przedstawiające ją i Artura, siedzących na motorze.
Następnie na drugie ze zdjęć, które przedstawiało ich synka, gdy
ten był jeszcze niemowlęciem.
Stukanie
drzwi wytrąciło ją z melancholijnego stanu. Poszła otworzyć,
pozostawiając chłopca na środku dużego łóżka.
– Rafał?
– zdziwiła się, widząc go nieco obitego. Podała mu chusteczkę
higieniczną, by mógł się wytrzeć, a następnie wpuściła do
środka. – Znalazłeś ich?
– Tylko
ją – odpowiedział.
Z
początku wcale nie zauważył dziecka, dopóki to się nie odezwało
i pozostawione samo sobie nie podniosło głośnego krzyku. Podszedł
do łóżka i otworzył oczy tak szeroko, że przestraszył małego
Emmanuela, przez co ten zapłakał jeszcze głośniej.
– To
chyba nie nasze – stwierdził z lekkim przerażeniem. – Nie
wyglądałaś jakbyś była...
– Jesteś
tylko głupi czy aż udajesz!? – krzyknęła na niego i chciała
wziąć chłopca na ręce, ale Montero ją ubiegł.
Maluch
zainteresował się jego fioletowym krawatem, przez co choć nadal
popłakiwał, to znacznie ciszej, spokojniej.
Wiktoria
zaczęła opowiadać historie znalezienia Emmanuela na progu przed
drzwiami wychodzącymi na tyły sierocińca, skierowanymi wprost na
bramę cmentarza, która choć znacznie oddalona, wydawała się
zwykle taka bliska, taka namacalna.
– Emanuel?
– zdziwił się.
– Emmanuel
– poprawiła go.
– To
biblijne imię – zauważył.
– Może
miał rodziców katolików.
– Nie
o to mi chodzi. Emmanuel to szczególne imię. Proszę – dał jej
do zrozumienia, że chce oddać dziecko na jej ręce. – Zawiadomię
kogo trzeba, że tu jest.
– Zabiorą
go? – zdawała się być wystraszona, niemal przerażona tym
faktem.
– A
chcesz go zatrzymać? – zdziwił się, nawet skrzywił na samą tą
myśl. – Nie uważasz, że wystarczająco dużo tu bachorów?
– On
jest szczególny, sam mówiłeś.
– Nic
takiego nie mówiłem – zaprzeczył. – Nosi tylko szczególne
imię. – Położył dłoń na klamce i chciał wyjść, ale coś
kazało mu zostać. Ponownie spojrzał na dziecko, na jego ciemne
oczy, niczym dwa onyksy lub czarne perły. Potem spojrzał na
fotografie w ramkach, na niemowlę o równie czarnych oczach. –
Przypomina ci syna – wywnioskował i dopiero opuścił pokój. –
Mnie też – dodał szeptem tak cichym, że ledwie sam siebie
usłyszał. – Mnie też – powtórzył już pewniej, ale wciąż
cicho.
– Co
tak stoisz!? – ktoś na niego krzyknął.
Spojrzał
pytająco na kucharza, który śmiał wyrwać go z zamyślenia.
– Znaleźli
chłopaka – wyjaśnił podniesionym tonem, by nie zdenerwować
szefa wcześniejszym przytykiem.
– To
chyba dobrze – odpowiedział rozkojarzony.
– Jak
to? Nie cieszysz się!?
– Cieszę,
tylko, tylko... chyba duchy przeszłości mnie nawiedziły –
odpowiedział wymijająco, tajemniczo, nieco mrocznie, a potem
skierował swoje kroki do głównego holu, z którego dobiegały
podniesione głosy, w tym jeden należący do nastolatka, który od
ponad roku był poszukiwany nie tylko przez nich, ale także przez
policję.