niedziela, 23 października 2016

Prolog - Duchy przeszłości żyją w tych murach (2)

Poprawił fioletowy krawat, który skutecznie ściskał go za gardło, niczym ręce Bestii. Trzy szóstki, sprawiały wrażenie, jakby były wykonane z najprawdziwszych kości. Dumnie kołysały się na skórzanym, brązowym rzemyku, zawieszone pod lusterkiem.
Dłonie zacisnął na kierownicy, starając się trzymać samochód w ryzach, pomimo że ten nie miał zimowych opon, a nawierzchnia była śliska po deszczu, skuta mrozem niesionym przez wiatr.
Zerknął na dziecko, siedzące na przednim siedzeniu pasażera. Chłopiec nie był zabezpieczony w dziecięcy, samochodowy fotelik. Jedynie pasy bezpieczeństwa były zaciągnięte, choć przełożył przez jeden z nich rączkę, by nie utrudniał mu swobodnej konsumpcji loda na patyku.
Mężczyznę bolały skronie, jakby ciśnienie pulsujące w głowie rozsadzało czaszkę od wewnątrz. Czuł, że musi przystanąć. Skręcił więc zaraz po ujrzeniu znaku informacyjnego. Przejechał jeszcze kilka metrów i wjechał na parking należący do stacji benzynowej.
Pójdem siku – zadecydował sześciolatek, czym po raz pierwszy od dłuższego czasu dał znać o swojej obecności.
Wyrwany z zamyśleń mężczyzna pomógł chłopcu z odpięciem pasów.
Patyczek po zjedzonym lodzie upadł na przemokniętą wycieraczkę.
Kierowca wysiadł pierwszy, obszedł maskę i otworzył drzwi przed swoim małym pasażerem.
Owy pasażer najpierw spojrzał w niebo, na pełny księżyc. Na granatowej nocy nie było ni jednej gwiazdy. Przestał więc się wgapiać w nudny okrągły kształt, świecący mocno, niczym żarówka, a jednocześnie dający znacznie mniej światłą niż lampeczka w jego pokoju.
Mały, zimowy, brązowy bucik, dotknął asfaltu brudną, obłoconą podeszwą. Później w ślad za nim poszedł drugi. Właściciel butków ponownie zadarł główkę, tym razem zerkając w twarz mężczyzny pod fioletowym krawatem. Uśmiechnął się w sposób, który przeraziłby niejednego dorosłego, ale nie Rafała Montero.
Kiedy skończymy grę, Fabianie? – zapytał chłopca. Padł przed nim na jedno kolano i sięgnął do zielonej bluzy, zapinanej na zamek. – Zapniemy, bo jesteś brudny – zapowiedział, a wzrok wbił w szkarłatną, lekko już brązowawą, jakby rdzawą plamę na białym podkoszulku na krótki rękaw, który chłopiec tego dnia miał na sobie. – Czemu nic nie mówisz? – zagadnął, zapinając zamek niemal pod samą brodę.
Fabian rozpiął go jednak na tyle, by móc wywinąć kołnierzyk. Sam sobie z nim poradził, bez pomocy ojca. Wsunął dłoń do kieszeni, wyjął z niej pinezkę i skaleczył samego siebie. Nie skrzywił się nawet. Za to twarz mężczyzny wygiął grymas bólu, nieznaczny, ale tyle wystarczyło, by dziecię się rozpromieniło, a potem spróbowało ponownie.
Przestań! – nakazał syknięciem przez zęby rodzic. Pochwycił małego szatyna za rączkę i przykląkł także na drugie kolano. Starał się nachylić na tyle, by patrzeć sześciolatkowi w twarz. – Robisz sobie krzywdę – stwierdził.
Mnie nie boli – odpowiedział szczęśliwy, z uśmiechem tak mrocznym, że serce Rafała zdawała się zaciskać niewidzialna pięść.
Nieprawda. Boli cię, tylko nie czujesz. – Wstał i chwycił Fabiana za rączkę w nadgarstku. – Chciałeś siku – przypomniał, ciągnąc go w kierunku stacji benzynowej.
Dlaczego nie czujem? – dopytywał zaciekawiony sześciolatek.
Taki już się urodziłeś. Nie wiesz co to ból.
Taka odpowiedź chłopcu wystarczyła. Nie pytał o nic więcej. Przeszedł z ojcem przez oszklone drzwi, które na ich widok rozsunęły się na boki. Światło powitało ich klimatycznym mruganiem, jarzeniem się niektórych, starych żarówek. Podłoga i mury się zatrzęsły, gdy główną trasą, znajdującą się w pobliżu stacji, przejechał ciężki tir.
Siedząca za ladą kobieta, a właściwie to jeszcze bardzo młoda dziewczyna, sprawiała wrażenie pogrążonej w lekturze osóbki. Wertowała kolejną stronę wciągającego kryminału, a jednocześnie przysparzającego o dreszcze thrillera. Nie zauważyła Rafała ani jego syna, jednak gdy uniosła wzrok, to wystraszyła się mężczyzny, opierającego się o ladę sklepową.
Książka wypadła z jej dłoni i upadła na podłogę.
Umieraj dla mnie – przemówił szorstkim, cichym głosem.
Słucham? – zdawało jej się jakby się przesłyszała.
Rafał rzucił okiem na książkę, na jej okładkę.
Umieraj dla mnie – przeczytał ponownie.
Ach, tak. – Zganiła samą siebie w myślach za strachliwość i niekontaktowanie tego co ma miejsce w rzeczywistości. – Chyba za dużo czytam. Wystraszył mnie pan.
Nie chciałem. – Uśmiechnął się sztucznej, siląc się na to, by uśmiech ten był ciepły. Spojrzał w dół, na brud na ladzie, a następnie na piersi dziewczyny, skryte pod materiałem zielonej bluzki z logiem stacji benzynowej na jednej z nich.
Ma pan problemy z zatankowaniem? Pomóc z gazem? – dopytywała.
W odpowiedzi pokręcił głową.
Rafał Montero – przedstawił się i wyciągnął prawą dłoń przed siebie. – Właściciel pobliskiego sierocińca – dodał, podczas gdy ona odwzajemniała uścisk. – Szukam dwójki zbiegłych wychowanków. Dziewczyna i chłopak, nastolatkowie. Oboje o ciemnych włosach, bez znaków szczególnych i czegoś charakterystycznego. Mam ich zdjęcia w telefonie. – Wyjął komórkę i odnalazł fotografię przedstawiającą wspomniane dzieci.
Nie widziałam ich – zapewniła, ale pomimo tego wzięła telefon w dłonie i przyjrzała się uważniej.
Przybliżyła obraz i spojrzała w oczy chłopaka, który był niemal jej rówieśnikiem. Wydawały jej się być czarne jak najprawdziwsze, szlachetne onyksy. Nie umknęło jej uwadze, że właściciel placówki, który stał przed nią, miał dokładnie takie same oczy.
Przystojniak – usprawiedliwiła w ten sposób tak długie trzymanie komórki, następnie zablokowała ją i położyła na brudnej ladzie.
Fabian wyszedł z łazienki i biegnąc, zatrzymał się na lodówce z lodami. Krzyczał, że chce jeszcze jednego, jeszcze jednego, a najlepiej to dwa, bo jest zimno i się nie roztopią.
Rozboli cię gardło – odpowiedział odruchowo, odwracając się do syna, podpierając łokciami o blat.
Nieprawda. Mnie nic nie boli, nigdy – oburzył się sześciolatek, a potem samodzielnie wyjął dwa lody na patyku i udał się z nimi do kasy.
Kasować? – upewniała się ruda dziewczyna i z uśmiechem patrzyła na rozbrykanego Fabiana, który podskakiwał na jednej nodze, drugą podtrzymując dłonią, by czasami mu nie opadła na ziemie.
Montero przytaknął ruchem głowy i podał kobiecie jeszcze miętowe gumy do żucia.
Gdybyś zauważyła ich, kręcących się w pobliżu, łapiących stopa lub cokolwiek, to... – sięgnął do drukarki fiskalnej, wysunął z niej odrobię papieru na paragony i oderwał. – Mogę? – spytał, wskazując na długopis, którego nie był w stanie dosięgnąć.
Podała mu go.
Zapisał numer, podkreślił go dwukrotnie, a potem odszedł, zabierając lody i gumy do żucia.
Daj już mnie, daj! – krzyczał sześciolatek, skacząc przy tym raz na jednej, a raz na drugiej nodze.
Najpierw usiądź. Pojedziemy jeszcze w jedno miejsce. Sprawdzimy je.
Fabianek tym razem nie zapiął pasów. Jego ojciec także się tym nie trudził. Rozerwał kolorowy papierek i podał chłopcu loda, trzymając za patyczek. Drugiego, nierozpakowanego, podobnie zresztą jak gumy, odłożył na kokpit wykończony ciemnym drewnem.
Zajechał pod motel. Przystanął przy samym domku właściciela, gdzie na parterze została umiejscowiona recepcja. Nakazał Fabianowi zostać w aucie, a sam wysiadł, by się czegoś wywiedzieć. Coś jednak go zatrzymało, sprawiło, że się odwrócił i dostrzegł ją. Drobną, niewysoką brunetkę palącą papierosa.
Zdawała się być zamyślona i rozdygotana. Chodziła od filaru do filaru, zupełnie nie zwracając uwagi na otaczającą ją rzeczywistość. Bez trudu więc do niej podszedł, stanął za plecami i poczekał aż się odwróci.
Podskoczyła przerażona i sparzyła papierosem jedną z dłoni, potem go wypuszczając.
Martwiłem się – przemówił, a potem uniósł dłoń. Ta z niemałym hukiem spadła na jej policzek, różowiąc go niemal natychmiast.
Ta sama dłoń, która ją uderzyła, zacisnęła się na jej ramieniu i podprowadziła pod drzwi.
To ten pokój? – zapytał przez zęby.
Tak – odpowiedziała, ale nim chwycił za klamkę, krzyknęła do swojego towarzysza, by uciekał.
Nastoletni brunet wyskoczył oknem, z torbą sportową przewieszoną przez ramię i zaczął biec przed siebie ile sił w nogach. Rafał natomiast zaczął kalkulować czy biec za gołębiem na dachu, czy może lepiej zadowolić się wróblem w garści. Postawił na wróbla, dlatego wrzucił dziewczynę na tylne siedzenie swojego samochodu, a potem wydobył ze schowka linę marynarską. Począł obwiązywać nią ręce i nogi nastolatki, nie zważając na jej krzyki, szarpnięcia i kopniaki, które trafiały go raz po raz, także w twarz.
Fabian klękał na przednim siedzeniu i z zaciekawieniem obserwował całe zajście, ssąc przy tym drugiego loda, którego sam dla siebie otworzył.
Montero usadził dziewczynę w pionie i zaciągnął pasy bezpieczeństwa. Szkarłatna ciecz sączyła się z jego nozdrzy, ale pomimo tego uśmiechnął się zwycięsko. Wyjął telefon z kieszeni garniturowych spodni i wybrał numer dyrektora.
Wiktorze, byli w motelu, tym nieopodal starej leśniczówki. Mam dziewczynę. Chłopak nawiał. Najprawdopodobniej będzie zmierzał krajową, ale trzymał się w pobliżu drzew, krył za nimi, albo ruszy strumieniem, jego tropem – poinformował. Nie wspominał o tym, by kontynuować poszukiwania, wiedział, że tego dyrektor szkoły mieszczącej się w sierocińcu sam się domyśli.
Dziewczyna krzyczała, starając się robić to na tyle głośno, by Wiktor ją usłyszał. Mówiła o tym, że Rafał jest nienormalny, że ich wszystkich pozabija, ale w odpowiedzi na takie poczynania nawet nie uraczył ją drugim policzkiem.
Niech ktoś przygotuje coś na uspokojenie. Chyba ćpała – powiedział do telefonu, a potem rozłączył się i schował go do kieszeni. Dopiero potem zdał sobie sprawę z tego jaki błąd popełnił, ale nie mógł już go odkręcić, bo Wiktor wyszedł z gabinetu, nie mógł więc ponownie odebrać.
Cholera – zaklął, zasiadając na miejscu kierowcy. Ruszył w stronę sierocińca, upominając wcześniej Fabiana, by usiadł jak należy, bo w przeciwnym razie mu przyleje. Wiedział, że chłopiec nawet by tego nie poczuł, ale chęć wyżycia się była na tyle silna, że uderzył pięścią w kierownice, przez co rozbrzmiał klakson.
W sierocińcu natomiast rozbrzmiał dzwonek, co bardzo zadziwiło szczupłą, wysoką brunetkę. Właśnie przygotowywała sobie ciepłe mleko w kuchni. Chciała osłodzić je cynamonem i wypić na lepszy sen, choć ten od dawna nie był dobry. Zniknięcie dwójki nastolatków, którzy byli poszukiwani przez nich od ponad roku, skutecznie spędzała jej sen z powiek. Zdjęła garnczek z kuchenki i otuliła się szczelniej szlafrokiem. Poszła otworzyć, spodziewając się zastać tan co najwyżej ogrodnika, który zapomniał zabrać z sobą kluczy, gdy wyszedł porąbać drewno na opał. Za drzwiami jednak na pierwszy rzut oka nie było nikogo. Spuściła wzrok na próg. W pierwszej chwili cofnęła się o krok, nie mogąc w to uwierzyć.
Mały chłopiec zakwilił. Było mu niewygodnie, gdy tak leżał jedynie na cienkim kocyku i zimnym, skąpanym deszczem progu. Za moment poczuł obce dłonie, które uniosły go do góry. Zapłakał więc głośniej, ale gdy kobieta przytuliła go do piersi, to zdawał się w chwilę uspokoić, jakby poczuł się bezpieczny.
Brunetka dostrzegła także kawałek białego materiału, przemoczonego. Widniał na nim napis, upalony na brązowo poprzez płomień, który zapewne był pod nim trzymany.
ZAJMIJ SIĘ EMMANUELEM.
A więc tak masz na imię? – zapytała dziecka, które przecież z racji na wiek, nie mogło jej odpowiedzieć. – Emmanuel? – powtórzyła, dygocząc na całym ciele i ciągle nie dowierzając. – Kto normalny zostawia dziecko na progu? – pytała samą siebie. – To sierociniec – uświadomiła sobie po chwili i weszła do środka, zabierając kocyk w misie i małego Emmanuela z sobą. – Trzeba kogoś zawiadomić – stwierdziła, kładąc dziecię na środku stołu kuchennego i oglądając czy na pewno jest całe i zdrowe.
Na ciele chłopczyka nie widniały żadne siniaki, ani odbarwienia. Nie było śladów przemocy ani zaniedbania. Nie był nawet wychodzony, więc nie wyglądał na takiego co by cierpiał głód i niedostatek. Ubrany był w białe, czyste body, a na nie zarzucone miał dresowe, granatowe spodenki i kurteczkę z miękkiego dżinsu. Jego główkę zdobiła dżinsowa czapeczka, założona daszkiem do tyłu. Wiktoria zdjęła z niego to wszystko, gdyż było przemoczone, poza tym chciała mu się dokładniej przyjrzeć. Na szybko otuliła go czystą, nową ścierką kuchenną, którą wyjęła z szafki i udała się na górę, wcześniej upewniając się, czy na pewno zamknęła tylne drzwi, te za którymi odnalazła niemowlę.
Emmanuel – powtórzyła, chcąc zapamiętać to imię. Wydawało jej się dziwne, niespotykane, skrajnie nienowoczesne. Ona miewała trudności z zapamiętaniem nawet tych najprostszych. – Wiktor! – krzyknęła, dostrzegając swojego brata, który zbiegał po schodach w dół.
Nie mam czasu. Rafał kazał sprawdzić... – Przystanął, zszokowany widokiem niemowlaka na jej ramionach. – Skąd...?
Był na progu, przy... przy tylnym – odpowiedziała z zająknięciem.
Westchnął głośno.
Niech lekarka go obejrzy. Każ jej też naszykować coś na uspokojenie.
Nie jestem zdenerwowana! – zaprzeczyła, choć ręce ciągle jej drżały.
Maluch zaniepokoił się jej o wiele za głośnym protestem, więc zakwilił, komunikując w ten sposób, że odczuwa lęk i dezorientacje.
To nie dla ciebie – odpowiedział jej i zaczął zbiegać schodami w dół, kluczyki samochodowe dzierżąc w lewej dłoni. Chciał odnaleźć nastolatka zanim Rafał to zrobi, a potem nakłonić go do tego, by wstawił się do sądu i zeznał w sprawie, przed którą zniknął z sierocińca. Wiktor uważał, że to owa rozprawa i strach przed powiedzeniem prawdy lub kłamstw był powodem ucieczki chłopca.
Ciii – wyszeptała Wiktoria melodyjnie wprost do ucha maluszka. – Nie płacz, tylko nie płacz. – Weszła z chłopcem do swojego pokoju.
Wnętrze wydawało się być surowe, bo meble były ciężkie z ciemnego drewna. Fioletowe dodatki w postaci zasłonek, serwet i wazonów wcale go nie ubarwiały, a jedynie przywodziły na myśl żałobny, pogrzebowy klimat.
Brunetka przysiadła na łóżku, z pięciomiesięcznym maluszkiem, sadzając go pupą na swoich kolanach i podtrzymując plecki, gdyż dziecko jeszcze sztywno nie siedziało. Spojrzała na fotografie w ramkach. Na zdjęcie przedstawiające ją i Artura, siedzących na motorze. Następnie na drugie ze zdjęć, które przedstawiało ich synka, gdy ten był jeszcze niemowlęciem.
Stukanie drzwi wytrąciło ją z melancholijnego stanu. Poszła otworzyć, pozostawiając chłopca na środku dużego łóżka.
Rafał? – zdziwiła się, widząc go nieco obitego. Podała mu chusteczkę higieniczną, by mógł się wytrzeć, a następnie wpuściła do środka. – Znalazłeś ich?
Tylko ją – odpowiedział.
Z początku wcale nie zauważył dziecka, dopóki to się nie odezwało i pozostawione samo sobie nie podniosło głośnego krzyku. Podszedł do łóżka i otworzył oczy tak szeroko, że przestraszył małego Emmanuela, przez co ten zapłakał jeszcze głośniej.
To chyba nie nasze – stwierdził z lekkim przerażeniem. – Nie wyglądałaś jakbyś była...
Jesteś tylko głupi czy aż udajesz!? – krzyknęła na niego i chciała wziąć chłopca na ręce, ale Montero ją ubiegł.
Maluch zainteresował się jego fioletowym krawatem, przez co choć nadal popłakiwał, to znacznie ciszej, spokojniej.
Wiktoria zaczęła opowiadać historie znalezienia Emmanuela na progu przed drzwiami wychodzącymi na tyły sierocińca, skierowanymi wprost na bramę cmentarza, która choć znacznie oddalona, wydawała się zwykle taka bliska, taka namacalna.
Emanuel? – zdziwił się.
Emmanuel – poprawiła go.
To biblijne imię – zauważył.
Może miał rodziców katolików.
Nie o to mi chodzi. Emmanuel to szczególne imię. Proszę – dał jej do zrozumienia, że chce oddać dziecko na jej ręce. – Zawiadomię kogo trzeba, że tu jest.
Zabiorą go? – zdawała się być wystraszona, niemal przerażona tym faktem.
A chcesz go zatrzymać? – zdziwił się, nawet skrzywił na samą tą myśl. – Nie uważasz, że wystarczająco dużo tu bachorów?
On jest szczególny, sam mówiłeś.
Nic takiego nie mówiłem – zaprzeczył. – Nosi tylko szczególne imię. – Położył dłoń na klamce i chciał wyjść, ale coś kazało mu zostać. Ponownie spojrzał na dziecko, na jego ciemne oczy, niczym dwa onyksy lub czarne perły. Potem spojrzał na fotografie w ramkach, na niemowlę o równie czarnych oczach. – Przypomina ci syna – wywnioskował i dopiero opuścił pokój. – Mnie też – dodał szeptem tak cichym, że ledwie sam siebie usłyszał. – Mnie też – powtórzył już pewniej, ale wciąż cicho.
Co tak stoisz!? – ktoś na niego krzyknął.
Spojrzał pytająco na kucharza, który śmiał wyrwać go z zamyślenia.
Znaleźli chłopaka – wyjaśnił podniesionym tonem, by nie zdenerwować szefa wcześniejszym przytykiem.
To chyba dobrze – odpowiedział rozkojarzony.
Jak to? Nie cieszysz się!?
Cieszę, tylko, tylko... chyba duchy przeszłości mnie nawiedziły – odpowiedział wymijająco, tajemniczo, nieco mrocznie, a potem skierował swoje kroki do głównego holu, z którego dobiegały podniesione głosy, w tym jeden należący do nastolatka, który od ponad roku był poszukiwany nie tylko przez nich, ale także przez policję.

4 komentarze:

  1. Ten Fabianek to jakiś dziwny jest, sam nie czuje bólu, ale zdaje się, że jego bawi zadawanie bólu innym, nie wiem czy dobrze zrozumiałam, ale zdaje się, że gdy mały zranił się specjalnie pinezką, to jego ojca zabolało. Czy ta plama na koszulce małego to była krew? Jeżeli tak to czyja, zranił samego siebie, czy kogoś innego?
    Ciekawe o jaką sprawę sądową chodziło Wiktorowi przed którą niby ucieka chłopak. Mi się wydaje, ze oni bardziej boją się nie jakiejś rozprawy sądowej , tylko Rafała Montero i tego, ze może ich zabić, tylko z jakiego powodu miałby ich zabić, w jaki sposób oni mu zagrażają?
    Szkoda, że dzieciakom nie udało się uciec przed Rafałem, dobrze im nie wróżę, on już chce uciszyć dziewczynę, twierdząc że ćpała i podać jej środki uspokajające, żeby nie powiedziała nic co mogłoby mu zaszkodzić.
    Zastanawiam się dlaczego chłopak podrzucił małego do sierocińca, czyżby aż tak ufał Wiktorii? Przecież chcieli ukryć Emmanuela przed Rafałem, co prawda Montero nie wie, że to dziecko dwójki uciekinierów, ale w końcu może się
    jakoś domyślić i co wtedy? Mam nadzieję, że szybko nie odkryje prawdy o Emmanuelu, czym dłużej Montero nie zna prawdy, tym pewnie maluszek dłużej będzie bezpieczny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam. :)
    Jestem trochę zagubiona. Albo za szybko przeczytałam I część, albo wkradło się tam trochę błędów, dlatego traciłam wątek. Miałam wrażenie, że nie umiem czytać ze zrozumieniem. Mam tu na myśli pojawienie się znikąd dziecka... Teraz drugi raz wróciłam do tego fragmentu. Ach no tak, jest wcześniej o tym mowa: "najcenniejszy ze skarbów" i butelka z mlekiem, coś sugerująca, ale przeżyłam lekkie zdziwienie. Rozumiem, tajemnicze ujęcie, nie do końca odkryte dla czytelnika itd - może tak miało być. Ja bym to rozwinęła, bo trzy słowa (nie licząc zdania o butelce z mlekiem), mogą umknąć, ale koniec już o tym.
    Teraz sprawa facetów z samochodu. Było ich trzech, prawda? I dwa samochody. Hm, jakoś trudno mi w to uwierzyć, że tak łatwo udało się im uciec - chyba, że byli totalnymi imbecylami, jak np. w filmie "Poranek kojota" itp. Jednego kobieta "znokautowała" zapalniczką, drugiego załatwił chłopak, a trzeciego...? Jeszcze zostaje sprawa drugiego auta. Chyba, że ten trzeci jechał w tym drugim samochodzie, który za nimi/przed nimi nie jechał. Tak sobie to wszystko kalkuluję. Są to tylko moje spostrzeżenia, może znowu coś mi umknęło.
    Bardzo podobało mi się to zdanie:
    "(...)ironia aż wylewała się na zewnątrz jego myśli i dostrzegalna była w oczach, tych ciemnych źrenicach, które chwilami wyglądały jak u zbitego, przywiązanego do drzewa i porzuconego przez rodzinę kundla." Świetne.
    Trzecia sprawa. Nie ma miejsc w motelu, a dostają w końcu pokój. O co chodzi? Hm, może portier był tak cholernie wredny? Nie roztrząsajmy tego. Aha i już przy końcówce wyłapałam niewielki błąd: „Chcę się obudzić, ja się się obudzić.” :)
    Teraz przejdę już do II części prologu.
    Ów pasażer, nie „owy”. Podoba mi się, że nie kontynuujesz I części, a pokazujesz sytuację z innego miejsca. Zaintrygował mnie Fabian. Nie czuje bólu? Interesujące.
    Prawie polubiłam Rafała… prawie. Po tym jak uderzył dziewczynę i skłamał Wiktorowi przez telefon, stracił w moich oczach. Moim zdaniem nierozsądne było „chodzić od filaru, do filaru” w widocznym miejscu, jeśli wiedziała, że szukają ją i jego. Może nerwy sprawiły, że przestała logicznie myśleć? Choć, bez jej spacerku, „miły” pan w recepcji by ich wydał.
    Kibicuję chłopakowi, żeby nie został złapany – widocznie miał powód do ucieczki, a sierociniec i ich pracownicy (no, może oprócz Wiktorii) nie zrobili na mnie piorunującego wrażenia.
    Czytam sobie i czytam… Emmanuel zostaję oddany pod opiekę – dobre posunięcie, bez niego będzie miał więcej szans na ucieczkę. Wiktoria mile to dzieciątko przyjmuje i sprawia wrażenie sympatycznej. Wszystko świetnie. Wraca Rafał i jest zdziwiony widokiem dziecka. Oboje odczuwają sentyment. Wyczuwam jakaś tajemnicę, nie mogę się doczekać jak ją poznam!
    No i mój świat się zawalił: złapali go. No nie zostaję mi nic innego jak czekanie na kontynuację.
    Mogę szczerze napisać, że lepiej czytało mi się 2. Poukładało się trochę kwestii, których nie byłam pewna po przeczytaniu 1. Teraz jestem pewna tego, co przeczytałam i że umiem czytać ze zrozumieniem. Nie miałam w planach takiego długiego komentarza i nie chciałam również krytykować, ponieważ sama nie jestem profesjonalistką, ale o kilkach sprawach chciałam wspomnieć.
    Ogólnie rzecz biorąc, czytając zauważyłam ładne porównania i opisy. Jest to napisane na wysokim poziomie, ale nie można przestać piąć się w górę. :)
    Bunko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli można: proszę o powiadomieniu o nowych rozdziałach.

      Usuń
  3. W przeciwieństwie do Bunko mi to dziecko nie pojawiło się znikąd. Ta butelka od razu mnie na maleństwo naprowadziła, ale nie sądziłam, że ten dzieciak trafi tam skąd uciekali. To taki paradoks, brak lepszej opcji. Wierzę, że Artur wybrał najlepszą z możliwych, że zostawił dziecko w dobrych rękach.
    Zastanawia mnie relacja właściciela sierocińca z Wiktorią... wyczuwam romans.
    Ten mały chłopiec mnie przeraża. Oglądałam ostatnio film o tytule "Granica bólu" czy jakoś tak i tam też było o dzieciach co bólu nie odczuwały. Tu jednak odnoszę wrażenie, że ojciec cierpi za Fabiana, bo gdy mały sobie zrobił krzywdę to Rafał się skrzywił.
    Swoją drogą Rafał jest przerażający, ale przy tym też pociągający. Mam jakiś dziwny sentyment do "tych złych" postaci, choć u ciebie to nigdy do końca nie wiadomo czy ten zły się w ogólnym rozrachunku dobrym nie okaże, a ten dobry tym okropnym.

    OdpowiedzUsuń

Czytam = Komentuje

Anonimowi – podpisujcie się!


Zapraszam was na swój blog autorski, gdzie znajduje się więcej informacji jak i opowiadań, oraz linków do nich: http://dariusz-tychon.blogspot.com/